Słowa, słowa, słowa........
Może na początku kilka słów o autorze? Pytanie było
retoryczne bowiem Michał Rusinek, to niezwykle utalentowany literaturoznawca,
pisarz dla najmłodszych i chyba prawie każdy o nim słyszał. Doktor habilitowany
nauk społecznych był też sekretarzem naszej wspaniałej Wisławy Szymborskiej. Został
nim krótko po otrzymaniu przez nią Nagrody Nobla i był nim aż do jej śmierci
tj. do lutego 2012r. Ale nie bójcie się Wy, którzy go nie znacie! Jego książki
nie trącą referatem naukowym. „Pypcie na języku” to rewelacyjna żartobliwa
satyra na otaczające nas i atakujące ze wszystkich stron słowa. Tak właśnie
słowa, które niewłaściwie użyte nie tylko mogą stracić na znaczeniu, ośmieszyć,
ale też odwrócić rzeczywistość. Autor poprzez swoje wykształcenie jest ogromnie
czuły na niuanse językowe, a jego fascynacja przewrotnością języka skłoniła go
do stworzenie opisanej przeze mnie książki.
„Pypcie na języku” to zbiór felietonów podzielonych na 9
części. Każda z nich przedstawia pypcie na określone tematy: z życia wzięte,
historyczne, współczesne, kulturalne, wirtualne i internetowe, zapożyczone,
kulinarne, językoznawcze i pypcie obywatelskie. W każdej części jest kilka
krótkich felietonów. Krótkich, ale, o jakiej mocy!
„Wzdrygam się, słysząc nazwę
unikatowych przyrodniczo terenów północno – wschodniej Polski, zwanych
„Zielonymi Płucami Polski”. Niby wszystko jest w porządku, a metafora miejsca,
które dostarcza naszej ojczyźnie życiodajnego tlenu – czytelna. Ale metafory
mają to do siebie, że lubią się wizualizować. Płuca są częścią ciała. Zieleń –
bynajmniej nie jest oznaką ich zdrowia”. Kiedy indziej Autor zwięźle rozpisuje
się na temat różnych ogłoszeń: „Organizujemy sylwestry. Dowolne terminy” albo
„Zakaz dobijania dziobem”. Gdyby nie fakt, że owa tabliczka wisiała w porcie,
to może by się przestraszyć – przyznajcie sami! Michał Rusinek opisał też sytuację, w
której ktoś chciał zrobić sobie reklamę zapominając o tym, że słowo może mieć
kilka znaczeń. I tak na jednym z zakładów krawieckich wisi szyld: „Spodnie. Rok
założenia 1912”.
W ten sposób Autor przedstawił łamańce słowne w dziedzinie reklamy,
zabiegów kosmetycznych, w serwisach internetowych – szczególnie plotkarskich.
Pypciów nawet doszukał się w restauracyjnych menu: „Domowy pasztet otulony
serową kołderką w koleżeństwie sosu tatarskiego i maślaków”. Naprawdę brzmi to
apetycznie? Dla mnie niespecjalnie. Tak samo jak Autor nie chcę pozbawiać
pasztetu kołderki (szczególnie zimową porą) i doborowego towarzystwa…
Oprócz tego, że śmiałam się do łez i wyśmiałam za wszystkie
czasy, to jeszcze bardzo podobał mi się języka Autora (bynajmniej nie chodzi o
anatomię). Zrównoważony, ale nie poważny, humorystyczny, ale w sposób wyważony.
Plastyczny. Lekkie pióro i duży dystans do samego siebie dało niesamowicie
zabawną, inteligentną książkę, do której będę na pewno wracać.
Jejku :) rzeczywiście cudne te '' pypcie '' :)
OdpowiedzUsuńJestem tak samo zachwycona jak Ty.Uwielbiam książki tego autora.
OdpowiedzUsuńJuż niedługo post o jego najnowszej książce ;) Tylko najpierw żeby coś z sensem napisać muszę przestać się śmiać ;)
OdpowiedzUsuńChciałabym przeczytać!
OdpowiedzUsuń