Pstryk, pstryk

Pyk i już… listopad minął, jak z bicza strzelił. Trochę chorowałam, mam już ogarnięte prezenty na Mikołajki, na święta. Paczki dla koleżanek zapakowane, menu świąteczne opracowane i część rzeczy, które można już było kupić, są w domu przyniesione z codziennymi zakupami. Byliśmy też w hodowli i wybraliśmy szczeniaczka, który pozna dokładnie nas, nasz dom i koty na kilka dni przed Wigilią. Oj będzie się działo! Zapowiadają się niezapomniane, rozbrykane święta! W połowie listopada zaskoczył nas (i oczywiście drogowców) nagły atak zimy. Widoczki ładne i klimatyczne, ale jak nie trzeba jechać samochodem do pracy przez xx kilometrów. A jak już się dojedzie bezpiecznie, to trzeba uważać na oblodzonych chodnikach. Brr… no cóż… byle do świąt, a potem oby do wiosny! Pogoda średnio sprzyjała spacerom, zatoki dokuczały, ale zdołałam zrobić odpowiednią ilość „kroków” dla zdrowia i uchwycić piękno listopadowej przyrody. Wiem, że coś dużo brzóz na zdjęciach, ale do tych drzew mam ogromny sentyment.