Sekta, eter i kult kości

„Nie musisz mi wierzyć. Nie czas na oskarżenia. Nie jestem od gadania. Robię swoje. Wszystko sprowadza się do tego, żeby trafić i zatopić”.

                               ----------------- Recenzja przedpremierowa --------------------

Po bardzo udanej przygodzie z poprzednią książką Bartosza Rojnego prawie od razu chwyciłam za „Zwrotnika”. Nie ukrywam, że byłam zdziwiona faktem, że wielu czytelników opisało, „Parafila” jako książkę bardzo brutalną i drastyczną. Może to dlatego, iż sama tematyka dewiacji seksualnych jest mało strawna i trudna do ogarnięcia dla normalnych ludzi. Czytałam jednak bardziej makabryczne, niedające spokoju opisy, więc te od Rojnego przełknęłam bez zająknięcia. Może to właśnie przez to, że jestem po książkach Cartera i już chyba mało co będzie mnie w stanie zszokować… A co z tą pozycją?

Po lekturze miałam mieszane uczucia. Mam podwójne dreszcze zawsze, gdy ofiarą morderstwa padają dzieci lub bracia mniejsi. Odczuwam wtedy podwójny niepokój i niesmak. Tu mamy czteroletniego chłopca, którego zwłoki zostały podrzucone do okna życia. Niby nic, może się zdarzyć, ale podczas oględzin okazało się, że chłopiec był gwałcony i na koniec oskórowany. Sawicka, która dostała w końcu wymarzony awans, nie ma żadnych tropów, za którymi mogłaby podążyć. Do sprawy nie ma też zanadto serca, ponieważ myślami jest przy synu, który zaginął kilka miesięcy temu. W akcie desperacji ponownie zwraca się o pomoc do Witka.

Witek, którego, mimo sporych problemów i brudów za uszami, polubiłam, w tej historii mnie niesamowicie drażnił. Ile można się nad sobą użalać, szczególnie kiedy znajduje się ponoć miłość życia. W tym tomie dowiadujemy się wiele o dzieciństwie Weinera, co tłumaczy jego fobie i kompleksy, które zostały nakreślone w „Parafilu”. Poznajemy również jego ojca, który nagle został oskarżony o wykopanie kości dawno tragicznie zmarłego, młodszego syna.

Akcja rozgrywa się w Katowicach i w Częstochowie. Początkowo emocje były praktycznie zerowe. Pierwsze rozdziały trochę przegadane, z niepotrzebnymi dłużyznami. Cała fabuła zaczęła nabierać niezłego tempa w momencie, w którym Witek odebrał wiadomość o śmierci matki i wyruszył na jej pogrzeb do rodzinnego miasta. Dziwne były niektóre zbiegi okoliczności i wydarzenia. Jakoś trudno mi było w nie chwilami uwierzyć. Mamy w historii wszystko: wstrząsającą zbrodnię, zaginięcie, samobójstwo, a przede wszystkim sektę, która wierzy w wieczne połączenie z bliskimi poprzez kult ich kości. Autor posługiwał się przyjemnym językiem, tylko jak w poprzednim tomie miałam problemy, żeby zrozumieć gwarę Klausa. 

Bartek Rojny ma duży potencjał i dobre pomysły. Wszystkie wątki potrafi połączyć w spójną całość. Na pewno będę obserwować jego dalsze poczynania. Kto chętny, niech czyta „Zwrotnika”. Wydaje się dojrzalszy i bardziej dopracowany niż poprzednik, ale mnie akurat tematy związane z sektą nieszczególnie interesują, wręcz denerwują. Macie czas do namysłu, czy sięgnąć po ten tytuł. Oficjalnie książka wejdzie na rynek w kwietniu.

Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję Wydawnictwu Znak.

Komentarze

  1. Mam obydwa tomy. Niebawem na pewno zajrzę do tej serii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Słyszałam o tej książce naprawdę wiele i szczerze napisawszy jestem bardzo ciekawa czy mi by się spodobały.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety, nie dla mnie. Taką tematykę omijam szerokim łukiem. Wyjątek - literatura obozowa. Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamiętam, jak dumałam, czy się nie zgłosić, kiedy wydawnictwo wystawiło ogłoszenie. Ale przyzwoitość mi nie pozwoliła ;) Miałam już od nich jedną książkę do zrecenzowania, a koszmarnie brakowało mi czasu. Może kiedyś uda mi się dopaść i przeczytać.

    Dygresja ;) Poznałam Cartera mniej więcej od środka, bo przeczytałam "Jestem śmiercią". Nie ciągnie mnie do następnych części, tym bardziej, że koleżanka, która przeczytała chyba wszystkie dostępne, pisała, że autor jest wtórny. Przyznam, że nie rozumiem zachwytów i podniecania się jego książkami, tego kultu panującego w grupach fanów kryminałów. Przeczytać - spoko, można, bo lekko* i szybko się czyta. Ale żeby uważać go za jakiegoś geniusza gatunku? Bo jest krwawo, okrutnie i makabrycznie? Nah.

    * Mam nadzieję, że nie brzmię jak zblazowana fanka makabry, co już wszystko czytała i ziewa z nudów ;) Po prostu książka, w której jest tylko przemoc i krew (jakby autor nie umiał zaciekawić czytelnika inaczej) nie robi na mnie wrażenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja przygoda z Carterem zakończyła się po dwóch książkach, w tym też zaczęłam od "Jestem śmiercią". Cóż ... uważam, że przeczytałam jego książki o dwie ... za dużo. Gdybym nie wiedziała o jego istnieniu nic bym nie straciła. Zamiast makabry piłą mechaniczną wolę dobrze rozbudowane postacie i wątki społeczne.

      Usuń
  5. Ja na dzień dzisiejszy muszę odpuścić sobie tę książkę, ale kto wie... może kiedyś po nią sięgnę 😉

    OdpowiedzUsuń
  6. To mamy jeszcze sporo czasu do namysłu, czy czytać tę pozycję.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Pewnych win nie da się odkupić

ZAPOWIEDZI

Święta, święta…