Powieść detektywistyczna dla każdego
„Przekonanie, że bogactwo daje szczęście jest mylne. Zazwyczaj bowiem przynosi coś przeciwnego. W przypadku wielu potęguje uczucie głodu: im więcej jedzą tym bardziej są nienasyceni.”
Albert Ellingham – właściciel kliku dzienników, różnych
przedsiębiorstw a nawet studia filmowego zakochał się w górach Vermontu i
spełnił jedno ze swoich marzeń. Wybudował tam szkołę, którą nie tylko objął
patronatem, ale zamieszkał w mniej wraz z rodziną. Niestety nad akademię
nadciągnęły ciężkie chmury. Żonę patrona – Iris zabito, a córkę o imieniu Alice
porwano. Na dodatek znaleziono też ciało jednej z uczennic. Alice w momencie
porwania miała zaledwie 3 lata i Ellingham wykorzystywał wszelkie dostępne
środki i znajomości (w tym FBI) by ją odnaleźć. Poszukiwania zostały
praktycznie zakończone w momencie tragicznej śmierci Alberta. Tym samym córka
bogacza stała się najsłynniejszą zaginioną w dziejach Ameryki. Po wielu latach we
wciąż prestiżowej szkole w tajemniczy sposób zaczynają ginąć uczniowie. Tylko
nastoletnia Stevie przeczuwała, że nie były to zwykłe wypadki. Czy to wszystko
jest związane z tajemnicą rodziny Ellinghama? Czy Stephanie Bell wraz ze swoimi
specyficznymi, super inteligentnymi znajomymi odkryje, co tak naprawdę stało
się ponad dekadę wcześniej, dzieje obecnie i kto za tym stoi?
„Gdzie szukać kogoś, kto może być wszędzie?”
Przyznaję, że początkowo czytanie szło mi dość opornie.
Wstawałam zrobić obiad, by pójść na spacer, poukładać puzzle, pograć z mężem w
gry planszowe, pomiziać się z kotami. Jednak od pewnego momentu książka tak
mnie wciągnęła, że zapomniałam o całym świecie a wstawałam już tylko po to by
dosypywać sobie precli do miski. Historia była ciekawie skonstruowana,
bohaterów Maureen Johnson stworzyła bardzo wyrazistych. Podobały mi się
przemyślenia Stevie, które niby jeszcze były dziecinne, ale już z nutką
przyszłego, dojrzałego spojrzenia na świat i trafnego oceniania drugiego
człowieka. Powieść oczarowała mnie również swoim klimatem (kolorytu historii
dodawał krajobraz – zamieć śnieżna odcinająca szkołę grubą warstwą puchu od
reszty świata), lekkością, humorem. No i były też trupy. I zagadka do
rozwikłania. Bez zbędnego rozlewu krwi, bez zbędnych krwawych opisów. Nie
sądziłam, że można aż tak zachłysnąć się tzw. młodzieżówką. Czytałam ich już
kilkanaście i do tej pory najlepiej oceniałam „Las” Sharon Gosling, (o którym też
opublikowałam post), ale „Ręka na ścianie” kończąca całą serię o niezwykle
uzdolnionej Stevie (młodociany Hercules Poirot w spódnicy) bezapelacyjnie stała
się numerem jeden. Polecam każdemu niezależnie od numeru pesel. „Ręka na
ścianie” jak i jej dwie poprzedniczki są idealnym przykładem, że czytać można
wszystko. Niby młodzieżówka a dostarczyła dobrej rozrywki na dobrym poziomie.
Za możliwość zapoznania się z treścią książki bardzo
dziękuję Poradni K!
Tę trylogię mam jeszcze przed sobą. Fajnie, że jesteś z niej zadowolona.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
To była miła czytelnicza przygoda ;)
UsuńUwielbiam całą serię :)
OdpowiedzUsuńMam w planach poznać wszystkie części.:)
OdpowiedzUsuńPomizianie się z kotami wygrywa z każdą książką, moim skromnym zdaniem ;)
OdpowiedzUsuńMasz rację!!
UsuńJak dotąd z tej trylogii przeczytałam jedynie Nieodgadnionego, ale niedługo musi się to zmienić :D
OdpowiedzUsuńKoniecznie ;)
Usuń