Granice wytrzymałości
„Kochaj ją za mnie”.
Thriller psychologiczny to jeden z moich ulubionych
gatunków. Dlatego też jak tylko pojawiła się możliwość zrecenzowania „Kobiety
na krawędzi” nie zastanawiałam się długo i zgłosiłam się do Wydawnictwa. Tym
bardziej, że wpisem na okładce zachęciła mnie do czytania sama Magda Stachula:
„Porywający, pełen napięcia i zwrotów akcji thriller, który zawładnie Wami od
pierwszego zdania.” Jak więc przy takiej rekomendacji nie zabrać się za książkę?
Nasza bohaterka Morgan stała sobie spokojnie na jednej ze
stacji metra, gdy nagle z ust obcej kobiety padły słowa „Weź moje dziecko”.
Morgan przygarnęła instynktownie malucha zaś matka niemowlaka znalazła się
nagle pod pociągiem wjeżdżającym właśnie na stację. Skok samobójcy? Akt
desperacji? A może została pchnięta przez kogoś w tłumie? Dlaczego Nicole, bo
tak nazywała się kobieta, która zginęła w metrze, oddała swoje wyczekane
dziecko? Dlaczego wybrała właśnie Morgan na opiekunkę córeczki? Czemu Nicole,
potężna szefowa prowadząca firmę „Oddech” zaczęła wątpić w swoje zmysły?
Wszystko zaczęło się w miarę niewinnie, od listu, który odebrała ciężarna
Nicole. „Jesteś morderczynią. Nie zapewnisz jej bezpieczeństwa.” Co takiego
dziewczyna ukrywała przed światem i kto stoi za bezdusznym listem? Początek
książki to same pytania i zero odpowiedzi.
Narracja biegnie dwutorowo. Z jednej strony bierzemy udział
w akcji w czasie teraźniejszym pokazanej od strony Morgan a z drugiej poznajemy
wydarzenia w życiu Nicole sprzed tajemniczych zdarzeń na peronie metra. Dwie
kobiety, dwa różne światy, obie po przejściach, obie z problemami i obie zdolne
do wielkich poświęceń.
Powieść zaczyna się mocnym akcentem spotęgowanym duszną i mroczną
atmosferą metra. Magda Stachula częściowo miała rację. Początek wciągnął i
wręcz zahipnotyzował. Czytając wciąż się zastanawiałam gdzie jest drugie dno.
Kto? Gdzie? Jak? Na co? Po co? Niestety
zakończenie było nie tylko bardzo przewidywalne, nużące, banalne a czasem wręcz
na siłę pogmatwane o zapachu i konsystencji taniej sensacji „do kotleta”.
Miałam wrażenie, że Autorka nie za bardzo miała pomysł na równie mocne i
efektowne zakończenie.
Plusem książki jest przyjemny język, jakim operuje Samantha
M. Bailey, ciekawa fabuła, dobry pomysł i popisowy opis możliwości zmanipulowania
osoby o słabszej psychice i popadania przez nią w obłęd. Ukazany też jej
problem depresji poporodowej, która zabiera radość z macierzyństwa „Bycie mamą
jest trudniejsze niż bycie szefową firmy”. Widzę w Autorce duży potencjał
jednak by czytelnika nie znudzić historią i osiągnąć efekt opadania szczęki
musi jeszcze trochę popracować. Zabrakło elektryzującego napięcia, skoku
adrenaliny i choćby minimalnego zaskoczenia w finale. Według mnie to czynniki
nieodzowne by thriller na długi czas pozostał w pamięci. Póki co czytałam już o
wiele, wiele lepsze historie.
Za możliwość zapoznania się z treścią książki dziękuję
Wydawnictwu Znak.
Szkoda, że książka nie zaskakuje i nie dostarcza napięcia tak charakterystycznego dla tego gatunku, ale mimo wszystko, chyba dam jej szansę. 😊
OdpowiedzUsuńTeż lubię thrillery psychologiczne. Skoro tez wyszedł średnio, to chyba jednak odpuszczę. Nie mam aż tyle na czasu na czytanie by poświęcać go średnim lekturom :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że wypada słabo, ponieważ miałam wobec niej spore oczekiwania :)
OdpowiedzUsuń